Naxos Orchestra – no to dzisiaj pojechaliśmy! Daleko poza granice samej muzyki.

Zjawisko kulturowo totalne! Takim skrajnym określeniem możemy zdefiniować koncert, który dzisiaj wysłuchaliśmy, poczuliśmy, zobaczyliśmy i który otarł się o wszystkie sprawne ludzkie zmysły. Mówiąc to momentalnie wprowadzamy autopoprawkę, to nie był koncert, to był geograficzny spektakl, teatr dźwięku. Proszę sobie wyobrazić, środek tygodnia, środek listopada, a my zamiast w centrum wilgotnych i zimnych Gliwic jesteśmy w punkcie, w którym kilka kultur podaje sobie rękę i tworzy dla odbiorców niemałe i niebanalne przeżycie. Na scenie osiem uduchowionych jednostek ludzkich, siedem w czarnych szatach, jedna w białej arabskiej galabii. Nazywają się Naxos Orchestra, a postać w białym to legendarny Milo Kurtis, współtwórca Maanamu, członek Osjan i Voo Voo, artysta o niezwykłym pociągu do wielokulturowości i głębokości muzycznej natury. Razem z Nim zespół muzyków i zespół instrumentów, których nazw należałoby szukać w podręcznikach muzycznych w najdalszych częściach świata. Przejmujący kobiecy wokal z przodu, paniczny, mocny dźwięk klawiszy, bębny, dzwonki, bogate perkusjonalia, instrumenty dęte, strunowe. Naxos wyłowili z kultury greckiej, arabskiej, bałkańskiej najbardziej treściwą esencję, dołączyli do tego świetne wyczucie melodyki i ogólną muzykalność, jazz, a nawet funky i rozlali to na publiczność, na każdego z osobna. Byliśmy świadomi i zauroczeni, łapaliśmy każdy moment tej podróży po krajach śródziemnomorskich. Jechaliśmy tak ponad półtorej godziny. Nie było bisów, bo ich bis trwałby dokładnie tyle samo co sam koncert – powiedział na koniec Milo Kurtis. To tylko potwierdziło fakt wspomniany przez nas początku, to nie koncert, to spektakl. National Geographic ma program telewizyjny, drukowany magazyn, jeśli ta marka produkowałaby muzykę, to zespół Naxos Orchestra byłby flagowym modelem. Słowo.

FOTO:

Michał Buksa