7 - 38
Wszedł na scenę i nic nie musiał udowadniać, ale mimo to absolutnie przekonał wszystkich, że wszystkie jego nagrody, w tym ta najsłynniejsza Grammy, to coś, co mu się należy. Tam się wszystko zgadzało.
Paweł Januszewski. Rozmawiam z Włodkiem Pawlikiem, Jazzmanem przez duże J.
Jesteśmy po koncercie w Jazovii, mała i kameralna sala w porównaniu z miejscami, w których Pan, ze względu na rozwój swojej kariery ostatnio grywa. Bliska odległość do publiczności.
Czy to miejsce ma potencjał?
Włodek Pawlik: Ja uwielbiam właśnie grać w takich przestrzeniach, ponieważ przypominają mi do złudzenia najlepsze kluby jazzowe. To przestrzeń, gdzie muzyk i słuchacz jest blisko siebie. Bardzo sobie cenie taki bezpośredni kontakt z publicznością, bardzo. Daje to możliwość improwizowania nie tylko muzyką, ale też słowem, gestem i w ogóle sytuacyjnymi zjawiskami, które z perspektywy dużych scen są raczej niemożliwe.
Czy publiczność PalmJazzu, właśnie w tych kameralnych przestrzeniach, czy doszło do konkretnej i wyczuwalnej interakcji?
Włodek Pawlik: Absolutnie i totalnie. Przyjęcie gliwickiej publiczności mnie absolutnie zaskoczyło. Te emocje, spontaniczność. Słuchaj, owacje na stojąco. Ja się zawsze staram w życiu, taki mam zawód i pasję. Ale to właśnie publiczność dała dzisiaj taki rodzaj komfortu. Czułem, że mam wokół siebie przyjaciół. Czułem, że się komunikuję za pomocą dźwięków, ale w takim bardzo przychylnym towarzystwie, ludzi, którzy czują muzykę.
Czyli chemia była?
Włodek Pawlik: he, he. Może i to była chemia. Przyjemna.